Liza Billewicz DETALE – wernisaż wystawy fotograficznej, który odbędzie się w miejscu:

GALERIA BRZOZOWA
Stołeczne Centrum Edukacji Kulturalnej
ul. Jezuicka 4 (wejście od ul. Brzozowej)
Stare Miasto, Warszawa
WWW: www.scek.pl/galerie/galeria-brzozowa

Zapraszamy na godz. 18.00.

Przewidziane atrakcje:

– prezentacja wybranych zdjęć,
– pokaz bodypaintingu na żywo,
– happening: bodypainting na Starym Mieście,
– pokaz filmu.

Organizator wydarzenia:
Stołeczne Centrum Edukacji Kulturalnej

Partnerzy:

* PJWSTK

* Drukarnia Media

* Fotostories

WYSTAWA BĘDZIE CZYNNA OD 28.06 DO 8.09.2013.

Liza Billewicz Detale – informacje na temat wernisażu na Facebook.

 

Liza Billewicz Detale

Liza Billewicz Detale

Liza Billewicz Detale, autorka o swoich pracach.

Ekspresja, tajemnice i znaczenia w fotografii Lizy Billewicz.

Nie od początku zajmowałam się fotografią makro przedmiotów, zbudowanych z materiałów takich jak żelazo, drewno, plastik czy stal. Nie zawsze też dokładnie wiedziałam, co chcę uzyskać, za pomocą jakich ustawień aparatu ani gdzie. Dopiero z czasem, na zasadzie prób i błędów, odkryłam, co tak naprawdę mnie fascynuje i co chcę przekazać za pomocą obiektywu. O historii i charakterystyce moich zdjęć chciałabym napisać w niniejszej pracy.

Moje początki sięgają czasów, kiedy jako nastolatka posługiwałam się zwykłym aparatem cyfrowym Kodak na kliszę, który miał wyłącznie automatyczne ustawienia i nie pozwalał na jakiekolwiek manualne działanie. Umożliwiał jednak wychwytywanie z rzeczywistości interesujących mnie momentów. Były to głównie krajobrazy gór, pól i łąk. Nigdy nie przepadałam za portretami, wydawały mi się zbyt popularne i nie stanowiące zbyt dużego wyzwania. Bardziej od ludzi lubiłam uwieczniać zwierzęta, ale i one wydawały mi się zbyt banalne. Na tamtym etapie nie znajdywałam niczego, co by mnie interesowało z tej dziedziny sztuki, dlatego postanowiłam rozwijać inne, takie jak rysunek, malarstwo czy poezję.
Kolejnym zakupem był aparat cyfrowy Panasonic, również automatyczny. Miał jednak funkcję przybliżania i kartę pamięci, co dawało mi więcej możliwości i pozwalało na przegrywanie zdjęć na komputer.

W czasach licealnych pożyczyłam od mojego dziadka aparat analogowy Konica. Spróbowałam wtedy po raz drugi tematu portretu i zwierząt, jednak po raz kolejny zdecydowałam, że to nie to. Odkryłam jednak magię manualnego wyboru ustawień, jasnych obiektywów i wyjątkowej jakości. Fotografia zawsze w pewien sposób mnie intrygowała. Nie wiedziałam jednak, jak odnaleźć swoją indywidualną ścieżkę do wyjątkowych ujęć.

Kiedy poszłam na studia, na kierunek Komunikacja wizualna, do Wyższej Szkoły Sztuki i Projektowania w Łodzi, szybko okazało się, że potrzebuję lustrzanki cyfrowej, dzięki której będę mogła wykonywać zadania, które były do wypełnienia z przedmiotu związanego z fotografią. Pożyczyłam więc wtedy od znajomego Canona 450D z obiektywem 24-70mm firmy Tamron. Zmierzyłam się wtedy po raz pierwszy z fotografią reporterską, jednak i ona nie zafascynowała mnie na tyle, abym to rozwinęła bardziej.

Kiedy poszłam pierwszy raz do pracy i otrzymałam stanowisko redaktora w portalu motocyklowym, otrzymałam na tyle duże wynagrodzenie, że mogłam pozwolić sobie na kupno własnej, pierwszej lustrzanki. Zakupiłam wtedy Canona 500D z obiektywem 24-70mm tej samej firmy. Pierwsze moje zainteresowania obracały się wokół reportaży na różnego rodzaju wydarzeniach motocyklowych oraz roślin. Właśnie jeśli chodzi o kwiaty i rośliny, to dokładnie one były pierwszym obiektem, które sfotografowałam z bliskiej odległości. Wtedy też zauważyłam, jak bardzo kadry mogą być malarskie, jak ustawienia ręczne mogą wpłynąć na ostateczny wygląd zdjęcia.

Będąc któregoś razu nad jeziorem, postanowiłam wziąć na jeden ze spacerów aparat. Zaciekawiły mnie wtedy pejzaże z drzewami i wodą, roślinnością rosnącą na brzegu, malownicze kładki dla rybaków, opuszczone krzesła na nich ustawione, wyciągające chciwie szyje łabędzie, strachliwe kaczki i kręcące się dokoła z ciekawością inne ptactwo. Były tam też ścięte konary brzozy, układały się w ciekawe wzory. Kora miała złożoną fakturę. Była twarda, gruba, rozwarstwiona, jakby poraniona. W niektórych miejscach miała ciemne wyrwy, które sfotografowałam. Pocięta, naznaczona przez człowieka, wołała o to, abym ją dostrzegła. Efekty mnie zaskoczyły. Kiedy pierwszy raz sama zobaczyłam te zdjęcia wiedziałam, że jest to coś innego, co robiłam do tej pory. Miało to w sobie dużą dozę oryginalności, przekazywały jakąś ukrytą treść, mówiły coś o przedmiocie, który stał się głównym bohaterem ujęcia. Zdjęcia miały niepospolite kadry i mówiły o obiektach, które z pozoru są nijakie, ale na fotografii ożywają. Właśnie do czegoś takiego dążyłam i tego typu elementy chciałam uwieczniać. Podświadomie, ponieważ nigdy nie wiedziałam, że właśnie to, a nie coś innego, stanie się moją fascynacją.
Oprócz brzozy, były tam też wyróżniające się popękaną strukturą kamienie, z których odchodziła biała farba, ściany opuszczonego budynku, na których rozwijała się pleśń i z których płatami zdzierała się wierzchnia warstwa, zaniedbany śmietnik, pokryty rdzą i licznymi uszkodzeniami, srebrzysty gwóźdź na starej ławce, która zaczęła się już rozwarstwiać i próchnieć, pozostawione bez opieki gałęzie buków, wierzb i sosen i wiele, wiele innych elementów, które urzekły mnie swoimi wzorami.

Pomimo początkowego zachwycenia się nową formą, nie miałam przekonania, co do wartości zdjęć na tle innych. Chowałam je na twardym dysku komputera. Nie zaglądałam do nich zbyt często. Były dla mnie przyjemnym wspomnieniem pierwszego zdania sobie sprawy z tego, co chciałabym w życiu tworzyć. To jednak było za mało, abym zdecydowała się je pokazać szerszej publiczności.

Sytuację zmieniła konsultacja z doktorem Mariuszem Gajewskim na Polsko-Japońskiej Wyższej Szkole Technik Komputerowych w Warszawie, na przedmiocie Fotografia. Otworzyła mi ona horyzonty i dała dużo pewności siebie, mobilizacji i wiary we własne siły. Pan Mariusz powiedział, że zdjęcia są bardzo dobre, że powinnam rozwijać swój cykl, że mam ciekawe spojrzenie na otaczający mnie świat i nie powinnam tego porzucać. Po tamtej rozmowie zyskałam wiele wewnętrznie. Zaczęłam więcej fotografować. Kiedy tylko miałam wolną chwilę, brałam aparat na miasto i szukałam inspirujących obiektów. Były nimi nieodnowione mechanizmy do zwijania rolet na fasadach budynków, połamane stojaki na flagi, kamienne kule, będące zapomnianą ozdobą reprezentacyjnych budynków, uszkodzone trójkąty ostrzegawcze, podziurawione plastikowe kosze na warzywa, samotne metalowe słupy, nie pozwalające na przejazd samochodom czy studzienki, położone na chodniku.

Z czasem zaczęłam zauważać coraz więcej. Chciałam robić zdjęcia coraz mniej oczywiste, kontrastowe. Zaczęłam zauważać, że kiedy widz nie wie, co zdjęcie przedstawia i jest ono dla niego dużą zagadką, bardziej go wciąga. Dlatego też moje kadry coraz bardziej się zawężały, przybliżały. Coraz bardziej chciałam się zbliżyć do danego detalu. Tak też powoli zaczynałam nazywać moje komponenty – „Detale”. Najbardziej cieszył mnie moment, w którym po obróbce, w domu, patrzyłam na skończone zdjęcie i było ono dla mnie tajemnicze, miało nietuzinkową strukturę, głębię i kadr. Musiało być pomysłowe. Coraz większą wagę przykładałam do tego, aby zdjęcia były robione przy odpowiednim świetle – nie za ciemnym ani zbyt jasnym. Musiały być kontrastowe, jednak bez przesady. Według mnie ważne jest bardzo, aby zdawać sobie sprawę z tego, kiedy jest granica pomiędzy dobrym dziełem a kiczem. Często twórcy starają się zbyt wiele włożyć do jednej fotografii i przeładowują ją, przez co staje się ona brzydka. Tak jest moim zdaniem ze zdjęciami typu HDR czy fotomontażami. Najlepsza fotografia, w moim odczuciu, to naturalna, wzbogacona jedynie o delikatną poprawę ekspozycji czy wyostrzenie cieni. Tak, jak piękna kobieta, która nie potrzebuje nakładania zbyt wielu warstw makijażu. Wystarczy, że podkreśli kredką kształt oczu lub wytuszuje rzęsy. Jej uroda jest na tyle nieprzeciętna, że nie wymaga specjalnych zabiegów.

Przełomowym również momentem było założenie własnej strony internetowej, do czego zachęcił mnie znajomy. Dało mi to wiele przyjemności a pozytywne komentarze osób odwiedzających mnie pozytywnie nakręciły do dalszej pracy. Ponieważ zawsze chciałam przekazać jakieś głębsze treści a nie zawsze przedmioty mogły mówić, postanowiłam także do fotografii dodawać krótkie opisy, zawierające moje skojarzenia z daną sytuacją.

Obecnie jestem na etapie dalszego rozwijania moich cyklów. Myślę obecnie o dodaniu do detali przestrzeni miejskiej elementów ludzkich takich jak dłonie i stopy. Koniecznie musza to być części ciała osób, które są delikatne i wiotkie, aby skontrastować ich kruchość z potężną formą przedmiotów. Jednak nie zawsze, czasami chciałabym pokazać ich wspólne mianowniki, bo przecież to człowiek jest twórcą obiektów takich jak maszyny. Chciałabym pokazać łączącą ich więź. Być może będzie to przywiązanie, miłość a może nienawiść.

Ciekawa jestem, co przyniesie przyszłość, co nowego odkryję i co zwróci moją uwagę. Mam zasadę, aby nie popadać w samozachwyt nad sobą, aby mieć pokorę i dystans, który pozwala na zdrowe ocenianie dokonań. Jeśli tego nie będzie, stanę w miejscu, przestanę zauważać to, co mówią do mnie przedmioty. Mam nadzieję, że moje dzieła z biegiem czasu zyskają przychylność odbiorców i nie będą jedynie „kawałkiem śruby” a skończonym dziełem, intrygującym i zapadającym w pamięć na długo.

Liza Billewicz DETALE – wernisaż wystawy fotograficznej.

Nota biograficzna:

Jedna z najciekawszych przedstawicielek młodego pokolenia fotografii artystycznej; zajmuje się również grafiką i malarstwem. Studiuje w Polsko-Japońskiej Wyższej Szkole Technik Komputerowych, na Wydziale Grafika, na Kierunku Sztuki Nowych Mediów w Warszawie, pod okiem dr Mariusza Gajewskiego. Na swoim koncie ma kilka wystaw zbiorowych i indywidualnych, m.in. w Galerii Bezdomna w Oranżerii Muzeum Pałacu w Wilanowie, w Wyższej Szkole Sztuki i Projektowania w Łodzi czy w PJWSTK.

Prace autorki cechuje niebywała dojrzałość formalna, która nie wyczerpuje się na prezentacji warsztatu artystycznego. Punkt wyjścia w procesie twórczym może (chociaż nie musi, ponieważ podąża ona własną ścieżką) przywoływać skojarzenia z sytuacją poszukiwań ready-made Marcela Duchampa. Fotografowanie obiektów zwykle pomijanych i wytrącanie ich z potoczności, przypomina nadawanie rangi sztuki przedmiotom codziennego użytku. Artystka wydobywa z rzeczywistości elementy pozostające najczęściej w ukryciu; zazwyczaj nie zapisują się w naszej pamięci i przemijają niezauważone. Tutaj wynurzają się za sprawą wrażliwości obiektywu i zostają obdarowane znaczeniem.

Porażająca, konsekwentna rezygnacja z ujęć pokazujących ruch wywołuje niepokój. Chłód spojrzenia Lizy Billewicz przynosi niebywałe napięcie właśnie dzięki unieruchomieniu, jakie opisuje. To jest – pozornie pozbawione emocji – rejestrowanie przemijalności w rozmaitych etapach nieuniknionego upadku. Skoncentrowana na detalu narratorka podchodzi do obiektu tak blisko, jak to możliwe: tak rozpoczyna się niemal każda z prezentowanych tu opowieści, o której niektórzy napisali tak:

„Artystka, która potrafi odnaleźć piękno w najmniejszym detalu zastanej rzeczywistości, swym subiektywnym spojrzeniem zaklinające znane nam motywy w baśniowe światy światła i mroku.”

„Przedstawiane na zdjęciach przedmioty zmuszają do refleksji nad pięknem tych z pozoru prostych przedmiotów oraz upływem czasu i jego destrukcyjną siłą.”

„Jest artystką, która kreuje wspaniały klimat makro świata. W zimnych, martwych przedmiotach jest coś przecudownie organicznego. Stal wrasta w beton, tworząc symbiozę tak, jak czyni to huba i brzoza. Liza ma niesamowite wyczucie faktur, które od razu wciągają widza i choć wszystkie te przedmioty są dość czyste, mamy wrażenie, że przykleiły się do nas i naszych oczu. Oglądając zdjęcia Lizy doświadczam pewnego wyjątkowego stanu – czekam, aż coś nastąpi. I następuje moment scalenia z przedmiotem. Jest w tych uczuciach pewien sentyment dzieci betonowej dżungli. Obcowanie z fotografiami Lizy traktuję jako bardzo intymne przeżycie, wymagające samotnej ciszy i możliwie najmniejszego poziomu światła w pomieszczeniu.”

„Kompozycje złożone z pordzewiałych śrub, łuszczącej się farby i spękań wywołują nastroje wanitatywne i nie pozwalają przejść obojętnie. Brutalne i zwietrzałe, milczące świadectwa – czy może świadkowie – schyłku czasu. Elementy niegdyś z troską tworzone i pielęgnowane, obecnie porażają swym skorodowanym obliczem. Ponury, zamglony obraz rozweselają nieco drobiazgi zaskakujące swą prostą, niemal dziecinną formą. Możemy jedynie domyślać się przeznaczenia wydzielonych struktur. Radość odkrywania małych detali jest tutaj odbita, przetrawiona, wyrażona formą niepokojącą. Kontrastowa i szorstka materia czasami podejmuje dialog, to znów intryguje milczeniem. Często powraca motyw farby – przypomina niemalże ludzką skórę w przybliżeniu lub rozsypujący się papier starej mapy. Odrealniony, mechaniczny świat niemalże krzykiem eksponuje brud populacji industrialnej. Delikatne pęknięcia drewna snują własne, dyskretnie szeptane historie. Rdza i kurz, beton i drewno, w odcieniach szarości przedstawiają intymne krainy destrukcji, znaki czasu.”